Powrót w Tatry

24/7 z dzieciakami i nie zawsze jest czas, żeby napisać cokolwiek. Czasami już nie ma sił, a po winie…robię się senny 😊 Nadrabiam!

Kontynuując naszą przygodę…dzień z Murowańcem zaczął się rowerowo. Chcieliśmy podjechać z dzieciakami od Brzezin. W 1/3 trasy poddaliśmy się 😕 Szlak rowerowy to będzie jak go zrobią (pierwszy kilometr wyglądał super), albo jak jedzie się samemu. Dzieciaki wytrząsało jak cholera, po cichu potrzebowałem rzucać mięsem (Malika w foteliku uważnie słucha, co tata mówi), żeby trochę ciśnienia zeszło, a Natalia nakopałaby temu, kto oznaczył szlak jako rowerowy. W Beskidzie nie było problemu po błocie, korzeniach, po szlaku granicznym itp. Jednak ‘pięknie’ ułożone kamule, bo drogą brukowaną bym tego nie nazwał, wygrały. Zjechaliśmy do vana, spakowaliśmy rowery i ruszyliśmy na piechotę. Fajny wypad z dzieciakami, jednak tego dnia hulał już halny napędzany przez szalejący nad Europą sztorm Alex. W drodze powrotnej świerki łamały się jak zapałki. Co chwilę odwracaliśmy głowy w stronę ‘hrrrrrr’ i widzieliśmy, jak padały kolejne drzewa. Wieczorem znaleźliśmy fajne miejsce na nocleg na końcu Cyrhli. Piękny widok z dzikiego parkingu, na około kilka domków w fazie budowy, więc miejsce odludne. Wiało mocno, jednak była to najcieplejsza noc tego wyjazdu. Gdy dzieciaki zasnęły siedzieliśmy przy otwartych drzwiach z lampkami wina w rękach. Widok na Tatry, pędzące po niebie chmury, a pod nami Zakopane. Chyba najbardziej romantyczny wieczór tego wyjazdu. Może dlatego, że nie musieliśmy siedzieć w puchówkach z czapami na głowach. Przy otwartych drzwiach było ponad 15 st. 😊

Kiedy następnego dnia przejeżdżaliśmy koło Brzezin, gdzie dzień wcześniej zostawiliśmy vana, wzdłuż przydrożnego parkingu leżało powalone drzewo. Dobrze, że nie zostaliśmy w tym miejscu na noc…

Kolejny wypad to Rusinowa polana przez dominikańskie Wiktorówki. Dla młodego Mandeli droga rewelacyjna. Z kijami w rękach szliśmy razem doliną. Dziewczyny pognały przed nami, a my noga za nogą, drzewo za drzewem, kamyk za kamykiem szliśmy do przodu. U Dominikanów kanapka i herbata (w wielkim garze przygotowana przez … może nawet przez samych Dominikanów) i ruszyliśmy stromymi schodami do góry. Mandela ‘ja sam’ wszedł oczywiście sam 😊 W końcu wynurzyliśmy się z lasu na skąpaną w słońcu Rusinową. Ojjjj po tych kilku deszczowych dniach w Tatrach to istny raj. Na Polanie byłem kiedyś, dobre kilkanaście lat wcześniej i pamiętałem smak żentycy. No i pasterski szałas cały czas stał w tym samym miejscu. Ehhhh w słońcu smak bunca i żentycy to niebo w gębie! Szkoda tylko, że w foliowych woreczkach, a nie na papierowym talerzyku…

Słońca byliśmy tak spragnienie, że siedzieliśmy, leżeliśmy, relaksowaliśmy się tam ze 3 godziny. Dzieciaki zajęły się sobą bawiąc się na leżących wszędzie głazach. Mogliśmy na spokojnie z Natalią posiedzieć i rozmarzyć się podziwiając wyłaniające się zza chmur kolejne szczyty. Mały ból w sercu. W zimie ostatni raz wspinałem się na miesiąc przed urodzeniem Maliki, letnie Tatry ze 3 lata temu. Coś za coś. Na razie wspólne podróżowanie, maksimum czasu z dzieciakami, żeby od nas chłonęły… 😊 Mam nadzieję, że tylko pozytywy hihi . Na wspinanie przyjdzie jeszcze czas, kiedy trochę podrosną i razem będziemy mogli się powspinać. Choć na nasz zimowy wyjazd spakowałem już buty, uprzęże i szpej, bo pewnie w ciągu kilku miesięcy będzie okazja wbić się w skałę. O tym wyjeździe już niedługo. Jeszcze tylko opuścimy Tatry, zabierzemy Was na Podlasie i … 😊


Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s