Pokazy lotnicze

Sardynia to jedna wielka baza wojskowa 😉 Dla miłośników lotnictwa, to wymarzone miejsce. Stojąc koło Pistis, kilometr od poligonu mieszczącego się na półwyspie, mieliśmy częstą okazję widzieć pary, czasami trzy albo cztery maszyny lecące w szyku, dolatujące do poligonu i trenujące, jeden po drugim, podejścia do celu. Na szczęście była to tylko symulacja bez użycia amunicji.

Zawsze byłem fanem lotnictwa wojskowego więc móc z bliska podziwiać Eurofighter albo Tornado zgrabnie kręcące piruety na niebieskim niebie, to dość spora dawka adrenaliny. Choć przyznam, że piękne widoki stawały się na drugi dzień dość męczące. Cudne miejsce na kilkudniowy postój vanem: plaża, morze, w oddali góry, z których zeszliśmy kilka godzin wcześniej i … nieustanny huk 😄 Fajnie jest uczestniczyć w jednodniowych pokazach lotniczych. Jednak po czterech dniach chyba ogłuchliśmy i postanowiliśmy pojechać dalej 🙃

O naszym spotkaniu z helikopterem biorącym udział w ćwiczeniach ratownictwa górskiego w Parco Naturale Regionale di Porto Conte mogliście przeczytać już wcześniej. Jednak podobnych spotkań było jeszcze kilka.

Po prawie dwóch miesiącach na Sardynii, zjeżdżając powoli wschodnim wybrzeżem na południe dojechaliśmy w okolice Villasimius. Stanęliśmy na szutrowym parkingu przy samej plaży. Natalia wzięła bodyboard i skoczyła posurfować, dzieciaki siedziały w piasku. Wieczór, kolacja, mycie, nie pamiętam już czy zakończyliśmy dzień z pracą czy z filmem. Fale nadal były spore, wiatr nie ucichł, księżyc w nowiu, małe miasteczko w oddali, na około góry i morze, więc noc była dość ciemna. W pewnej chwili wybudził mnie hałas przelatującego śmigłowca. Jako pasażer latam czasami helikopterami i oczekując na nie na lądowiskach nauczyłem się już rozpoznawać, jak blisko przelatują. Tej nocy było na tyle blisko, że wybudziłem się. W vanie czarno, odleciał. Gdy po pięciu minutach usłyszałem go znowu, chwyciłem za czołówkę i wybiegłem z vana. Przeleciał może z 10m nad moją głową. Widziałem sylwetkę, ale…brak żadnych świateł nawigacyjnych. Zapomnieć nie mogli. Czyli co? Wojsko? Ćwiczenia? Pewnie tak choć i tak napędził mi strachu 🤣


Najśmieszniejsza przygoda zdarzyła się koło Porto Ferro. Był 12 kwietnia i Sardynia znalazła się w czerwonej strefie. Podczas ostatniego weekendu zewsząd byliśmy bombardowani niemiłymi informacjami, że tym razem Carabinieri uprzejmi nie będą – łapią wszystkich, wlepiają mandaty, nawet drony będą wykorzystywane do tropienia przestępców łamiących przepisy. Podróżująca po Sardynii niemiecka rodzina, którą poznaliśmy kilka tygodni wcześniej, dała za wygraną i dzień wcześniej opuściła wyspę. Nie wiedzieliśmy do końca czego się spodziewać 🤔 Minimalizując szanse natknięcia się na stróżów prawa znaleźliśmy odludne miejsce z dala od miast. Można było poruszać się w pobliżu domu, więc spacer w okolicy vana wchodził w grę.

Choć poniedziałek był dość pochmurny i mokry po śniadaniu wyruszyliśmy zwiedzić okolicę. Gdy znaleźliśmy się na ścieżce nad klifami pierwszy raz usłyszeliśmy helikopter latający w oddali. Nie zawracając sobie nim głowy szliśmy dalej. Pamiętam, że niosłem wtedy Mandelę na barana, na sobie przeciwdeszczowy pomarańcz (łatwy cel haha), szliśmy blisko siebie rozmawiając z Natalią. W pewnym momencie odgłos wirnika zrobił się głośniejszy i było widać, że helikopter… leci w naszym kierunku? Stanęliśmy jak wryci. Co jest?! Policja? Zrobiło się nam naprawdę ciepło, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że leci do nas i w dodatku obniża pułap. Trwało to może ze 2 minuty. W końcu maszyna wylądowało 100m od nas. Popatrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem. Policja? Mandat? Wyskoczą uzbrojeni komandosi i powalą nas na ziemię? 😱 Sekundy leciały, a my gapiliśmy się w kierunku śmigłowca. Mijały sekund – 5…10…15. Nikt nie wyskoczył, nikt nie otworzył drzwi. Zwiększenie obrotów i helikopter uniósł się powoli w powietrze, skręcił w lewo i minął nas w odległości 50m. ‘Strażacki!’ – wykrzyknąłem z zadowoleniem. ‘Strażowy, strażowy’ – wołał podekscytowany Mandela. Popatrzyłem na Natalię i razem wybuchnęliśmy śmiechem 🤪😂

Ostatnie spotkanie miało miejsce w Castelsardo. Poszukiwaliśmy właśnie kafejki, żeby wypić poranną kawę. Pomarańczowa strefa więc na starym mieście wszystko pozamykane, a bez porannej dawki kofeiny rodzice nie są w stanie wejść na odpowiednie obroty. Powoli ruszyliśmy w dół w kierunku centrum. Kiedy dotarliśmy do pięknie położonego baru kilkadziesiąt metrów poniżej zamkowych murów z widokiem na marinę poniżej, minął nas C-130 Hercules 😃 Widać piloci chcieli z bliska przyjrzeć się tej pięknej miejscowości.

Spotkania, które na długo pozostaną w naszej pamięci. Będą częścią naszych wspomnień z Sardynii. Jednak, co dla niektórych jest piękne i przysparza gęsiej skórki, dla innych jest przekleństwem. O tym już jutro.


Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s