
‘To be a wanderer and to go home’ – Mogli.
Po 10 miesiącach wysiedliśmy z campervana! Dobra, zabrakło nam 7 dni do tych 10 miesięcy Przerwa przyda się wszystkim. Nam rodzicom, dzieciom, a i sam van potrzebuje kilku napraw i przeróbek.
Jako, że cały wyjazd nie miał sztywnego planu i tym razem pozwoliliśmy sobie na małe zmiany. Z Mazur już nie wyjechaliśmy Dziadkowie, inne dzieciaki, windsurfing, Omega, kajaki, codzienne kilkaset metrów pływania z samego rana. To ostatnie lepsze niż poranna kawa
A przede wszystkim cisza, spokój i dość kameralne grono ludzi, w porównaniu do tłumów, które rozlały się po Polsce i Europie. Przyzwyczajeni do COVID’owych pustek na Sardynii mieliśmy spory problem by odnaleźć się w wakacyjnych korkach. Od miejsca, w którym mieszkamy w Gdyni do granicy lasu mamy 10 metrów. Po przekroczeniu granicy można dziesiątkami kilometrów jechać w tym lesie, zajeżdżając to nad morze (są w Gdyni dzikie miejsca, gdzie tłumów nie ma), jezioro czy polanę. Lato wolimy właśnie w taki sposób spędzać. Tym, którzy jak moja żona Natalia myślą, że nad morzem jest płasko, śpieszę wyjaśnić, że Trójmiasto i otaczające je lasy leżą na wzgórzach morenowych o wysokości do ponad 200 m n.p.m. Można się spocić
Są jeszcze takie miejsca w Polsce, gdzie czas zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu. Na takim właśnie polu kempingowym znaleźliśmy się na Mazurach. Z jednej strony jezioro, z pozostałych las. Do dyspozycji dwie pompy wody, śmietniki i kilka Toi Toi. Najbliższy sklep 15 min spacerem przez las w malutkiej wiosce. Taka infrastruktura zniechęca tych, którzy jadą imprezować. Miało to i swoje minusy. Dużo ludzi, z niewiadomych mi powodów, rościło sobie prawo do postawienia przyczepy w tym samym miejscu, w którym robiło to przez ostatnie 40 lat. Ogrodzony teren, żeby żaden ‘obcy’ nie zbliżył się zbyt blisko. Gorzej jeżeli przed sezonem nieświadomy niczego miłośnik przyrody postanowił postawić tam namiot lub przyczepę. Wtedy zaczynała się wojna podjazdowa, żeby wykurzyć intruza. Zamknięte enklawy, dość hermetyczne. Choć zdarzały się i przyjacielskie wyjątki Chyba tak to już jest.
Udało nam się znaleźć swoje miejsce i w takich okolicznościach przyrody spędziliśmy 1.5 miesiąca. Malika i Mandela pierwszy raz stanęli na pokładzie żaglówki. A że pogoda tego dnia była wietrzna z licznymi szkwałami, nasza mała Omega cały czas chodziła w przechyle. Malika dziarsko trzymająca wanty, jak Vaiana, odważnie płynęła w nieznane, co chwile wykrzykując do przepływających jachtów, że jest piratem Mandela z Vaianą się jeszcze nie zapoznał, więc utrzymywanie dziwnie odchylonej od pionu pozycji było dla niego nie lada wyzwaniem i zaskoczeniem.
Dużo się zmieniło. Mandela wsiadł na rower z pedałami i pojechał Malika pływa jak ryba, nurkuje, wyławiając z dna swoje skarby. Po długim czasie mamy z Natalią trzy dni dla siebie, kiedy Malika i Mandela ‘siedzą’ w lesie, czytaj: leśne przedszkole
Wróciliśmy w dobrym momencie – zdążyliśmy spotkać się ze wszystkim najstarszymi z naszej rodziny. Niestety 93 letniego wujka już z nami nie ma…
Żyjemy obecną chwilą lecz powoli myślimy o jesieni i zimie








