Costa Verde cz.3

Po kilku dniach na dzikim parkingu przy Spiaggia di Scivu ruszamy dalej w kierunku wydm Dune di Piscinas. Droga, która prowadzi nad morze jest ponownie kręta, to wije się w górę, to opada na dół. Mijamy górnicze miasteczko Ingurtos, które jeszcze w pierwszej połowie zeszłego wieku tętniło życiem. 

Na wielkim szutrowym parkingu stoi jeszcze jeden kamper. Niestety miejsce to nie będzie sielankowe. 200 m od nas remontują i powiększają pobliski hotel na plaży. To wyjątek na Sardynii, która jest ewenementem w skali świata – prawo zakazuje budowania hoteli w odległości kilku km od linii brzegowej. Wybaczcie nie pamiętam już dokładnej odległości. Znajdujące się tu zabudowania to część kompleksu Miniera di Naracauli z końca XIX wieku, skąd transportowano z pobliskich kopalni wydobyte minerały wprost do malutkiego portu. Budować nie można, jednak remontować owszem więc i betonu można dolać i postawić trochę większy klocek ☹ Może nie będzie najgorzej jak skończą. Nie plażujemy więc hałas z budowy nie przeszkadza. Zwiedzamy okolice na nogach i na rowerach. 

Trzeciego dnia wstaję wcześniej i zaczynam przygotowywać rowery. Pakujemy żarcie, zapasowe ubrania i kilka potrzebnych rzeczy. 35 km pętla, która ciągnie się nad morzem i  w górach. Ruszamy z parkingu po śniadaniu…ponownie owsianka 😂 Szutrową drogą kierujemy się w kierunku Portu Maga. Przejeżdżamy pierwszy strumień. Udało się na sucho haha Miło świeci słońce, objeżdżamy wydmy i docieramy do Rio Piscinas. I tu zaskoczenie… Na plaży natknęliśmy się już na podobny znak ‘harmful mud to your health’. WTF myślę? Kolor wody nie zachęca, jakby wyciekała z bardzo zardzewiałej rury. Może i efektownie wygląda na zdjęciach, jednak nie wierzę, że owce czy kozy przychodzą tutaj do wodopoju. Jak się okazuje po przekopaniu internetu wody rzeki, która wypływa w górach, w pewnym momencie są zatruwane przez wypływający ze starej kopalnii potok zatruty metalami ciężkimi. F…! ☠ A miało być tak pięknie. Przejeżdżamy przez rzekę, tu także trzeba pokonać ją w bród. 

Dalsza droga prowadzi nad morzem. W oddali widać fale rozbijające się o skały, gdzieniegdzie na wodzie na swoją wymarzoną czekają surferzy. Przed portu Maga skręcamy w góry. Długi podjazd ciągnie się i ciągnie, jednak widoki wynagradzają zmęczenie. W pobliżu leżą dwie agroturystyki, zupełnie odcięte od świata. Zastanawiam się jakby to było zaszyć się w górach z widokiem na morze. Książka, kawa, odpoczynek… Rozmarzyłem się trochę. Z dzieciakami nie do zrobienia hahaha 😀 Tak więc pedałuję dalej z uśmiechem na twarzy. Marzenia zmęczonego ojca 🤣

Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu dróg, żeby odetchnąć i napić się wody. Za chwilę drogą w prawo popędzimy w kierunku Montevecchio. Przed nami jednak widać Monte Arcuentu, które mamy zdobywać jutro. Nasze oczy przemieszczaj się między mapą, a górą. Planujemy, dyskutujemy. Na pewno trzeba będzie wcześnie wstać bo po południu ma zacząć padać. Droga dość skalista, więc nie chcemy, żeby z dzieciakami złapała nas w górach zlewa. 

Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy już w Montevecchio. Siadamy pod drzewami przy drewnianym barowym stole, zamawiamy kawy i już za chwilę lądują na nim sakwy. Wyciągamy termosy obiadowe. Po kilku godzinach pedałowania pojemniki i termosy opróżniają się szybko. Malika i Mandela wciągają śmietankę z cappuccino 😉 Przechadzamy się chwilę po miejscowości. Moglibyśmy zwiedzić kopalnię, jednak wszystko pozamykane. COVID dalej straszy 😤

Pakujemy sakwy, dzieciaki wchodzą na foteliki by już po chwili ruszyć drogą w dół. Teraz będzie przyjemnie. Po drodze co chwilę widać porzucone kopalnie, opustoszałe i straszące hotele pracownicze ustawione w malowniczych miejscach. W pewnym miejscu dojeżdżamy do rzeki. Krystalicznie czysta górska woda wije się raz po prawej, raz po lewej stronie szutrowej drogi, która pędzimy w dół. Gdy mijamy po lewej pozostałości kolejnej kopalni rozwiązuje się zagadka rdzawej rzeki Piscinas i Irvi. Malowniczy teren skażony metalami ciężkimi. W tym samym momencie w głowie pojawia się obraz wędkarzy, którzy na plaży łowili jeszcze dziś rano ryby…

Gdy późnym popołudniem docieramy do vana, pracownicy budowy kończą właśnie prace. Dzieciaki biorą łopatki i lecą bawić się na małej górce koło vana. Natalia gotuje, ja pakuję rowery. Na parking wjeżdża szwajcarski campervan 4×4. Wysiada z niego małżeństwo na emeryturze. Ehhhh… drugi raz się rozmarzyłem 😄

Po późnym obiedzie pakujemy się i za namową Natalii jedziemy bliżej Monte Arcuentu. Dziś zatrzymujemy się na poboczu, a raczej w zatoczce przy górskiej drodze. Co godzinę przejeżdża jakieś auto. Widać lokalsi nie mogą powstrzymać się, gdy przejeżdżają obok, żeby nie pokazać, że mają tu władzę. Wciśnięty przez kilkanaście sekund klakson wybudza dzieciaki. Grrrr… myślałem, że w górach głupoty nie zastaniemy 😋 

Kolejnego dnia budzimy się wcześnie, śniadanie i podjeżdżamy na parking, z którego mamy wyruszyć zdobywać wulkaniczny masyw Arcuentu. Parking okazuje się podwórkiem gospodarstwa 😉 Koło nas stoi stary traktor, naczepa. Odnajdujemy właściciela gospodarstwa i okazuje się, że nie ma problemu, żeby zostawić tu auto. Otwieramy bramę, za którą pasą się owce i wąską ścieżką idziemy przed siebie. Choć świeci słońce dalej jest dość zimno. Polary, puchówki, na to dodatkowo jeszcze softshelle, czapki i rękawiczki – wiosna w pełni 🤣 Na stromym podejściu wykorzystujemy TowWhee bo dzieciaki jeszcze do końca nie odpaliły. Gdy dochodzimy do skalistej części ścieżki, Natalia z Maliką odskakują nam. Urządzamy sobie męskie wspinanie 🙂 Mandela zbiera brawa i uśmiechy od schodzącej sardyńskiej ekipy. Dopiero na górze melduje, że się zmęczył 💪 Znajdujemy osłonięte miejsce z pięknym widokiem i wyciągamy – pane carasau, ser i owoce. Lubimy te posiłki na łonie natury, szczególnie kiedy dookoła piękne widoki i chrupiący carasau. Zgadnijcie za co dzieciaki biorą się na samym początku? 😋

Schodzimy razem, tym razem uważniej. Mandela i przy zejściu nie narzeka. Gdy jesteśmy już na bardziej płaskim terenie wskakuje mi na barana i tak docieramy do gospodarstwa. 

Znajdujemy nocleg na kawałku pola naprzeciwko Monte Arcuentu. Stąd widać góry, morze. Niczym nieograniczona przestrzeń, rozbieg dla oczu i ducha. 

Kolejnego dnia wchodzimy na grań ciągnącą się pomiędzy Monte Arcuentu a Genna Limpia. Zawsze byłem zwolennikiem papierowych map, jednak czeska apka z mapą ponownie ratuje nam dupsko. Lubię ją bardzo 😍 Tu szlaki czasami są, często giną. Niektórych podejść na grań byśmy nie zrobili bo często na końcu wyrasta skalisty mór. A jednak apka pokazuje, że się da. Idziemy i faktycznie – trzeba się trochę powspinać, jednak się da 👍

Gdy docieramy na asfalt, pozostaje nam 2 km do auta, które zostawiliśmy na skraju drogi. Obiad, bo brzuchy nam burczą i pakujemy się do vana. Kierunek nadmorski 🏖

Na koniec dnia docieramy na Capo Frasca. Piękna plaża, wydmy, urokliwa miejscowość i świetne miejsce na vana. Jedna rzecz była jednak dość upierdliwa – huk wojskowych samolotów trenujących na pobliskim poligonie. I tak jak kocham samoloty i czasem wyskoczę na Airshow, to tu było tego za dużo 🤣 A może już stary jestem 😜

Co do miłości do lotnictwa. Od najmłodszych lat zawsze chciałem zasiąść w kokpicie myśliwca. Wiecie…Top Gun. W tym roku wychodzi Top Gun 2, więc stara miłość odżyje 🤣  Kiedy nadszedł czas zaaplikowałem gdzie trzeba. 3 dni badań lekarskich i w końcu upragniona komisja. Kiedy wszedłem do środka rozmowa potoczyła się mniej więcej tak: ‚Dzień dobry! Witam, ile Pan ma wzrostu? 194 cm. Paragraf XX, niezdolny do służby w wojskach lotniczych’ 🤣 haha Całość trwała pewnie ze 30 sek. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że rok wcześniej rozmawiałem z pilotem US Marines, który przyleciał na Airshow…był wyższy ode mnie 😁

Jest kilka rzeczy, których bardzo nie lubimy. Spędzając większość czasu na zewnątrz w Polsce, co chwilę łapaliśmy kleszcze. Malika, wychowanka leśnego przedszkola, miała już kilka niespodzianek zanim wsiedliśmy do vana. Więc od początku wiosny codziennie przeglądamy dzieciaki i tylko to uchroniło nas przed czymś groźniejszym. Natalia swojego czasu załapała wszystko, co można było od kleszcza, więc mamy na tym punkcie świra 🤣 Na Sardynii nie spodziewaliśmy się ich tak wcześnie. Gdy po zejściu z grani dojechaliśmy na plażę, wyciągnęliśmy plażowe łopatki, auta i zasiedliśmy z Natalią na wymarzony odpoczynek. Rozmowa toczy się w najlepsze, dzieciaki się bawią, a ja nagle mówię: ‚co Ty masz na getrach?’. Natalia skoczyła na równe nogi i strzepnęła to ‚coś’. Pożyczyliśmy od dzieciaków łopatkę i zaczęliśmy się przypatrywać. Kiedy mówiłem, że przeglądamy dzieciaki, to mam na myśli dokładne przeglądanie każdego centymetra ciała. Wzrok mam jeszcze dobry, więc często wyciągamy larwy czy nimfy kleszcza. Jednak coś, co rozmiarem tułowia przypominało mój paznokieć, czyli ok 10 mm + odnóża, nie spowodowało odpalenia dzwonków alarmowych 😂

Van stoi przy samej plaży, skąd codziennie podziwiam zachody słońca. Widać Malice i Mandeli przypadła do gustu wspinaczka z liną. Znaleźli na plaży stary sznur wyrzucony przez morze, obwiązali się wokół pasa i bawili się we wspinaczkę na pobliski drewniany płotek 🤩 

Ps. W tej historii uciekła mi nasza wizyta w Fluminimaggiore u niemieckiej rodziny, którą spotkaliśmy kilka dni wcześniej w Buggerru. Anna i Sebastian zapraszają z taką pasją na obiad, że nie odmawiamy. Wciskamy vana koło domu, gdzie wynajmują mieszkanie. Będziemy w nim spali, jednak całe dnie spędzamy razem na spacerach, gotowaniu i rozmowach. Dzieciaki już kolejny raz, pomimo bariery językowej, bawią się bez większych problemów. Czasami tylko słychać krzyk i ‘zostaw! To moje’ albo ‘Gib es zurück. Es gehört mir!’ 😆 Wieczorem kąpiemy dzieciaki (i siebie) pod gorącym prysznicem. Co za luksus! Nasze pranie już suszy się na zewnątrz. Natalia czuje się jeszcze lepiej – w końcu w gorącej wodzie wymyła włosy 😀  Po kolacji mycie zębów i śmigamy do vana położyć dzieciaki. Kiedy już odpłynęły w krainę snów wyrywamy się do Anny i Sebastiana, żeby usiąść na kanapie i prowadzić rozmowy o życiu  trzymając kieliszki wina w rękach. Oboje związani ze światem akademickim, więc płynnie przechodzimy od filozofii do polityki. Rozmawiamy o dzisiejszym świecie, o dzieciach, o młodzieży, która wkracza w dorosłość. Sebastian dzieli się przemyśleniami, mówi o tym, co próbuje przekazać swoim uczniom i jak bardzo obecny system nauczania zniewala młodego człowieka, zabija kreatywność, wyobraźnię i ‘uczy’ go wiary, że liczy się tylko stan posiadania i pięcie się po szczeblach kariery. Dyrekcja nie jest zadowolona… Jesteśmy w temacie, dyskutujemy, zastanawiamy się, zadajemy pytania i szukamy odpowiedzi. Natalia jest świeżo po przeczytaniu książki Mikołaja Marcela: ‘Jak nie spiep*yć życia swojemu dziecku’. Polecamy!

Sami przyznają, że gdy w kraju zrobiło się bardziej policyjnie niż demokratycznie, wolność przestała być respektowana, spakowali auto i przyjechali na Sardynię. Coś w tym jest. Daleko szukać nie trzeba, wystarczy poczytać wiadomości z Polski ☹


Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s