
UWAGA! Na końcu zagadka, więc przeczytajcie od A do Z 😀
Każdego poranka po śniadaniu, około godziny 0800 spotykamy się przed domem na małej rozgrzewce. Zaczynamy od piosenki: ‘I love nature’, którą możecie posłuchać w naszym wykonaniu tutaj 😊 Poszanowanie natury, uczenie się jej. Natury, która jest naszą szkołą, klasą, a zwierzęta przyjaciółmi. Po odśpiewaniu piosenki krótka przebieżka, rozciąganie i dzielimy się zadaniami.
Pierwszego dnia dzień zapoznawczy, dzieciaki mają czas się pobawić, pograć w piłkę. Razem odwiedzamy kozy. Kolejne dni upływają nam na wspólnym robieniu różnego rodzaju makaronów. Natalia wymienia z Jamesem przepisy na domowy chleb. To od Jamesa uczy się przygotowywać i wypiekać chleba na patelni. Na sam koniec dostajemy w prezencie zakwas, który, z tego co mówił James, jest tym samym, który w rodzinie Sary krąży od prawie 200 lat!



Wypuszczamy i zaganiamy do zagrody kozy 🐐, James ogarnia dojenie. Wycinamy krzaki i eukaliptusy na polu, gdzie na wiosnę Sara i James mają sadzić warzywa. Całodzienna praca w lesie przy wycince drzewa na opał dla leciwych już rodziców Sary. Jej tata, pomimo swoich lat, macha razem z nami siekierą. Lata swoje ma, jednak dalej pełen wigoru i krzepy 💪 Gdy kończymy wycinkę i rąbanie drzew na mniejsze kawałki, przed załadowaniem na przyczepę, w lesie pojawia się mama Sary, razem z jej siostrą, ciotką i znajomą. Szybkie rozpalenie ogniska by już za chwilę delektować się sardyńskim obiadem, do którego nie zabrakło najpyszniejszego wina, jakie piliśmy na Sardynii, ciasta i kawy 😉 Wracają siły więc w mgnieniu oka pakujemy całą przyczepę i ruszamy dalej.
Wracając do makaronów… Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do szybkich i częstych zakupów o każdej porze dnia. Cóż jednak może zbliżyć rodzinę i przyjaciół jak wspólne gotowanie, nie mówiąc już o przygotowywaniu podstawowych składników. Sara dzień wcześniej przygotowała ciasto, które kroimy i wałkujemy na długie języki. Dzieciaki w fartuchach i z czapkami na głowach są już gotowe do akcji. Zaczyna się kręcenie rączką maszynki i już po kilku sekundach z drugiej strony łapiemy długie nitki na spaghetti. Kończymy jedne, zaczynamy drugie. Tym razem kulkę ciasta wałkujemy rękami, żeby otrzymać długiego węża. Dzieciaki chwytają za noże i kroją go na ok 1 cm odcinki. Potem w zależności od doświadczenia wygniatamy muszelki palcem, na specjalnej drewnianej podstawce, albo widelcem…






Tu także toczymy rozmowy o życiu na farmie. O dzieciach, przedszkolu, ich zaangażowaniu w codzienne domowe czynności. Wyjść pozbierać jajka, sypnąć kurom ziarna. Pomagają przy wycince krzewów, drzew. Co kilka dni jeżdżą w góry, żeby ze źródła nabrać wody. Od młodości uczą się, tak jak kiedyś na wsi, codziennego życia. Jednak także tego, że do życia nie trzeba dużo. Minimalizmu, który wg. mnie jest odpowiedzią na sytuację, w jakiej znalazł się dziś świat. Nie uratują nas elektryczne samochody, panela słoneczne. Dziś nie ma dyskusji, co stanie się z miliardami zużytych akumulatorów i paneli słonecznych. Co z wydobyciem metali potrzebnych do produkcji nowych. Jak bardzo zniszczymy ziemię, zatrujemy wodę ☠, żeby tylko zachować dotychczasowy styl życia i tempo wzrostu gospodarek i firm. Czy na ograniczonej planecie, jaką jest ziemia, z jej ograniczonymi zasobami, jest to możliwe?
Wracając do farmy…nie jest to proste życie. Ogarnąć kozy, pszczoły, ogród warzywny, pole do uprawy kolejnych rzeczy. To, co mają w nadmiarze, wymieniają na to, czego nie mają. Co roku pomagają przy zbiorze oliwek, ich wytłaczaniu. Płacą im oliwą, bez której tu, nie da się żyć 😋 Country Living School to ciągła praca, wytwarzanie i wymiana dóbr. Bez programu ‘workaway’ trudno byłoby zająć się wszystkim samemu. To nie tylko pomoc, ale i dzielenie się doświadczeniem.
Kolejny dzień, kolejny podział zadań. Sara i Natalia mają dziś dzień malowania z dzieciakami. Ja ‘otwieram’ swój serwis rowerowy 🤩 Wyciągam z vana wszystkie narzędzia, smary i biorę się za naprawianie rowerów na farmie. Pierw dzieciaków, potem rower Sary i Jamesa. Następuje istny kanibalizm. James ma 3 rowery, więc żeby choć jeden był sprawny pożyczam części z dwóch pozostałych. Ta robota zajmuje mi półtora dnia. James zakupuje dętki w Isili i rowery są gotowe.





Następnego poranka po śniadaniu i rozgrzewce pakujemy piły ręczne, siekiery i piłę mechaniczną do auta. James jedzie do oddalonego o kilka kilometrów pola, które przygotowują po uprawę. My, z dzieciakami na rowerach, idziemy na pieszo. Dobrze, że dzieciaki w kaloszach bo nie wszędzie da się przejść suchą nogą, a rowery grzęzną. Przedobiedni czas spędzamy na wycince krzaków i eukaliptusów. Dzieciaki pomagają układać porąbane gałęzie, bawią się, latają po łące. Dla Mandeli najlepsza zabawa to budowanie mostków przez mały strumień. Jak rasowy robotnik przychodzi do nas upaćkany w błocie – brudny i uśmiechnięty 🙂


Koło miasteczka Gesturi leży ciekawy wulkaniczny płaskowyż, który tworzy Park Giara. Faktycznie wygląda tak, jakby bogowie miliony lat temu wielkim ostrym nożem odcięli górę wulkanu pozostawiając płaską górę. Przepiękne widoki na okolice, kilometry tras trekkingowych, płytkie jeziorka, nad którymi można przysiąść. Mnóstwo dębów korkowych z odciętym kawałkiem kory i … to miejsce znane jest przede wszystkim z koni, które na wolności żyją właśnie na płaskowyżu. Brodzące po kolana w jeziorkach w promieniach słońca wyglądają malowniczo. Może i ograniczony teren, bo płaskowyż ma nieco ponad 12 km długości i średnio 4 km szerokości, jednak żyjące tam konie mają go dla siebie. Życie w wolności…
Zjeżdżając z płaskowyżu zatrzymujemy się w połowie drogi, gdzie, w drodze na górę, widzieliśmy młodego psa. Otwieramy okna, cmokamy. Przybiega machając ogonem. Kiedy wysiadam powoli podchodzi. Dopiero później Natalia mówi mi, że podchodząc był tak podekscytowany, że się zsikał 🤣 Jest bardzo przyjacielski. Za chwilę już wszyscy kucamy i głaskamy malucha. Dzieciaki piszczą ze szczęścia. Natalia rozgląda się dookoła i zastanawia, skąd się tu wziął. W zasięgu wzroku nie ma żadnych zabudowań. Wszyscy jesteśmy zauroczeni! ‘A może go weźmiemy ze sobą?’ pyta w pewnym momencie Natalia z wielkim uśmiechem na twarzy. Dzieciaki nie wytrzymują i rozlega się głośne: ‘hurrrraaa, tak, tak, tak!’ 😍 Byłoby miło mieć takiego psiaka na pokładzie vana 😉 To nie byłaby już tylko Gowild Family, ale także Gowild Dog 😋 Żegnamy się głaszcząc go jeszcze przez minutę. Dajemy buziaki i wsiadamy. Kiedy ruszamy biegnie koło nas. W lusterku widzę go jeszcze przez następne kilkaset metrów, jak biegnie za nami. Łza zakręciła mi się w oku…


Ostatni dzień spędzamy w lesie przy wycince drzew na opał. Od tego zresztą rozpocząłem tą historię. Po obiedzie żegnamy się i dziękujemy Sarze i Jamesowi za 7 dni czasu razem, gościnę, rozmowy i wymianę doświadczeń. W głowach mieliśmy jeszcze powrót do nich na wiosnę, gdy zrobi się cieplej. Niestety ten plan nie wypalił. Szkoda, może jeszcze tam wrócimy.
A na koniec wspomniana na początku ZAGADKA. Wiecie pewnie, a jeżeli nie, to warto sobie podliczyć, ile kasy wydajemy na żywność? Zakupy 1-2 razy w tygodniu, 4 tygodnie w miesiącu, 12 miesięcy w roku. Komu uda się strzelić najbliżej kwoty, jaką Sara i James wydaję na jedzenie w roku, kupując to, czego nie mogą wytworzyć?
Można zgarnąć 30% rabat na plecak Fjallraven Kanken Ktoś chętny?
Czekamy na odpowiedzi w komentarzach. Warto polubić przy okazji Sklep Górski E-Pamir




Ps. W drodze ze wschodniego wybrzeża do Isili, koło której Sara i James mieli farmę zatrzymujemy się na nockę koło Nuraghe Arrubiu, żeby następnego dnia odwiedzić miejsce, o którym dużo słyszeliśmy. Niestety COVID i to miejsce zamknął. F…k! 🤬 Stanęliśmy vanem na zakręcie wąskiej drogi wśród pól, gdzie znajdował się mały parking na kilka samochodów. Gdy tam dojechaliśmy dzieciaki już zasnęły także po ciemku ustawiłem auto, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać. Jakież było nasze zdziwienie o poranku. Wprost za oknem wstawało słońce, a 15 m od nas teren opadał 400 m prawie pionową ścianą w dół tworząc kanion rzeki Flumendosa. Widok zapierający dech w piersi. Skłamałem mówiąc, że poszliśmy od razu spać poprzedniego wieczoru, a było to 22 stycznia czyli dzień przed urodzinami Maliki. Natalia w piekarniku Omnia piekła jeszcze biszkopt 😁 Pachniało w całym vanie i przez jakiś czas nie trzeba było odpalać Webasto 🤣 O poranku po śniadaniu, pierw wyszliśmy zobaczyć kanion, a potem Natalia wraz z dzieciakami wzięła się za przygotowywanie urodzinowego ciasta, które mieliśmy zabrać na urodzinowe przyjęcie u Sary i Jamesa. Palce lizać, zresztą to jest to, co robiły dzieciaki. Biszkopt przełożony Ricottą, na górze bita śmietana i brzoskwinie. Malika i Mandela wzięli się za dekorowanie tortu kolorową posypką. Już nie pamiętam o co poszło, chyba o wtykanie paluchów w bitą śmietanę. Malika ‘opieprzyła’ Mandelę. Mam wykonane sporo zdjęć, na których widać jak uśmiechnięte usta brata zamieniają się w podkowę i zaczyna się płacz… No tak, Malika się najadła, jednak brat już nie może. Po kilku minutach uśmiech wraca na twarz Mandeli. Natalia tłumaczy Malice, Malika bratu i może sobie zamoczyć pośliniony paluch w kolorowej posypce. No taka uczta nie może wywołać nic innego jak uśmiechu na twarzy Mandeli. Gdy tort jest gotowy, śpiewamy Malice ‘Sto lat’ i wręczamy mały prezent. Ściskamy, całujemy i ruszamy na farmę 😁


